Thursday, February 3, 2011

Ostatki

Jedną nogą w samolocie do Azji drugą mocno ugrzązłem w Europejskich klimatach. Czując zbliżający się odlot próbuję nachapać się staro-kontynentalnych klimatów. A te klimaty to weekendowy wypad na narty do Czech a tam Utopenec, Smazeny Syr i tanie Rulandske Modre wypite z gwinta w obitym boazerią pensjonacie – cienkie, kwaśne ale w kontekście tak klasycznych okoliczności i dzielone na pół z kim trzeba – w sam raz. Te klimaty to też stek w restauracji Przystań położonej w miejscu zaprawdę kosmicznym – na środku Odry, w poświacie pięknie iluminowanego uniwersytetu. Do steku karafka tamtejszego house wine – sycylijskiego Nero d'Avola od producenta, którego nazwy nie pamiętam za to o zapachu przypalonego mleka, tostów i drewna, który przywołuje przyjemne wspomnienia. 33 zł za karafkę to za dużo, za butelkę byłoby znacznie lepiej. Ale wino niezłe. Tymczasem klimaty europejskie to wreszcie butelki opróżniane w zeszłym tygodniu właściwe codziennie, seriami, w przytulnym lokum w najpiękniejszych okolicach Wrocławia. Większości z nich nie wymienię z nazwy, nie był warte zapamiętania a jedynie opróżnienia. Ponad przeciętność wybiły się dwa – dziesięcioletnie już Chateau La Vieille Cure z bordoskiego Fronsac – wino nie wielkie ale przyjemne z wyraźnie odciśniętym już na nim zębem czasu. W barwie pobladłe na brzegach, w nosie a to szczypta kakao, a to suszona śliwka, trochę konfitury żurawinowej, garść mokrych trocin. W ustach z jednej strony miękkość z drugiej wciąż żywa kwasowość i długi, beczkowy posmak. Zdałoby się więcej ciała, więcej głębi ale, że to moje winiarskie ostatni – nie narzekam. 


Drugie wino, które zapamiętałem pochodzi z gołą innej półki bo tej w osiedlowym sklepie. Za niewiele ponad 20 zł kupiłem ładną, pękatą flaszkę z Pugli – nie będę udawał, że wiem coś o tamtejszych winach, nie będę ściemniał że znam takie szczepy jak Negro Amaro i Malvasia Nera. Wiem natomiast, że Malnera 2008, Feudo di Santa Corce, Salento, sprawiło mi sporo przyjemności swoim aromatem kwaśnych malin, soczystymi choć nieco wodnistymi ustami, wyraźnie zaznaczonymi ale nie nachalnymi garbnikami - wchodzę w to.

No i tak pękają kolejne flaszki, mijają kolejne wieczory a ja czuję, że wciąż mi mało, że nie zdążę napoić się na zapas, że gdy już ochłonę po lądowaniu w ciepłych krajach – zatęsknię. Również za winem. 




Wiecej o tym jak zyje Polak w Tajlandii jakie sa ceny w Tajlandii i jak skonczyla sie moja wyprawa do Azji

3 comments:

Andrzej Daszkiewicz said...

Powiem szczerze, że zapach "przypalonego mleka, tostów i drewna" u mnie nie budzi pozytywnych skojarzeń, ale rozumiem, że każdy z nas ma własny bagaż fascynacji i traum z dzieciństwa. U mnie przypalone mleko należy zdecydowanie do tych drugich :-)

Pozdrawiam!

Maciej Klimowicz said...

Rzeczywiście wyrwane z kontekstu przypalone mleko brzmi fatalnie - ale już taka ulotna nutka w winie unosząca się nad aromatami owocowymi - całkiem całkiem. No i do tego ten stek marynowany w oliwie truflowej...ach!

winka said...

Zapach palonego drewna jak najbardziej może być przyjemny, jeszcze zależy jaki gatunek. Gorzej z tym mlekiem ;)